piątek, 20 września 2013

2. Chandelier

*Nathalie*

          Zaspana, z potarganymi włosami, leniwie podniosła się z łóżka. Nie spała już od kilku minut. Przez ostatnie dziesięć, po prostu tępo wpatrywała się w sufit. W końcu raczyła się podnieść. Żwawszym krokiem, skierowała się w stronę kuchni. Przeszła przez maleńki przedpokój, i już już była w niewielkiej kuchni. Na stole leżał pusty talerz, po zupie jarzynowej, która była na obiad wczoraj. Zapewne zostawił ją tutaj Michael, jej ojczym.- Jak zwykle, nie chciało ci się posprzątać - Mruknęła sama do siebie, cieniutkim, pełnym pogardy głosikiem. Sięgnęła po talerz, i położyła go w umywalce. Oparła się plecami o blat, wydając z siebie pomruk niezadowolenia. Zegarek na mikrofalówce wskazywał godzinę szóstą dwadzieścia jeden. I znów popadła w głębokie zamyślenie. Zapewne było to spowodowane późnym pójściem spać, i nie przespaniem połowy nocy. Ocknęła się po raz kolejny. Sięgnęła do górnej szafki, która wisiała na przeciwko niej, dokładnie nad zlewem. Z lodówki wyjęła mleko, a z kolejnej szafki - pudełko płatków owsianych. Mozolnie, pomalutku zjadła śniadanie. W sumie, sama nie wiedziała czemu. Rzadko kiedy zdarzało się jej jeść śniadania. To nieco dziwne, ale zwykle czuła się po nich niedobrze, więc rano pijała tylko kawę lub herbatę. Kiedy skończyła jeść, odstawiła naczynie do umywalki, po czym pognała do łazienki. Dość szybko się ubrała i uczesała. Zrobiła także delikatny makijaż, żeby nie wyglądać jak zombie, czy coś innego, w tym guście. Gdy skończyła, przed wyjściem weszła jeszcze na chwilę do swojego pokoju. Niestarannie, szybko zaścieliła swoje łóżko, a potem uchyliła jedyne, dość spore okno. Przeżyła delikatny szok, gdy na wyświetlaczu swojego telefonu, który dźwignęła właśnie z szafki nocnej, ujrzała godzinę siódmą trzydzieści dziewięć.
- Co, kiedy? Nie zdążę - Wydukała - Nie zdążę.
Prawie że dosłownie pocwałowała do przedpokoju. Zarzuciła płaszcz, ubrała swe brązowe à la martensy i przerzuciła workowatą torbę przez ramię. Wyszła z mieszkania, i szybko podeszła do windy, wcześniej oczywiście zamykając drzwi na klucz.
- No - Mówiła cicho, nerwowo - Dawaj.
Przyjechała. Weszła do środka. Była sama, o dziwo. Zjechała na parter, i wybiegła przed budynek, potrącając nie chcący jakiegoś starszego mężczyznę.
- Przepraszam! - Krzyknęła za siebie, nie przestając biegnąć. Zatrzymała się na przystanku, akurat kiedy podjeżdżał autobus. Ciężko dysząc wsiadła do środka. Podróż zleciała dość szybko.
          Natychmiastowo wysiadła z autobusu, i pognała chodnikiem przed siebie. Zatrzymała się dopiero przy przejściu dla pieszych. Wydawało jej się, że zielone światło nigdy się nie włączy. Czuła się, jakby stała tam już od dobrej godziny.
- No, w końcu - Powiedziała do siebie. Niestety, zrobiła to na tyle głośno, że aż staruszka stojąca obok się na nią spojrzała.
Przeszła spokojnie przez ulicę,  a potem szybszym krokiem weszła do sporego budynku.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Aż zacisnęła powieki, tak nie lubiła tego dźwięku.
Pierwsza lekcja zleciała jej dość szybko. Była to historia, jej ulubiony przedmiot. Wyszła na przerwę, przepychając się przez innych ludzi. Chciała jak najszybciej dostać się w swoje ulubione miejsce. Czuła na sobie wzrok innych. Nie lubili jej. A raczej nie tolerowali. Była inna, miała dorosłe poglądy, a oni? Tylko imprezy, alkohol, narkotyki, tym żyli. Ją to nie interesowało. Nie w głowie jej były takie rzeczy, nie lubiła się tak bawić. Chciała korzystać z życia... inaczej, jednak nie nigdy nie potrafiła się przystosować, od zawsze jej czegoś brakowało. Ona tu nie pasuje.
Zauważyła, że jeszcze ani razu nie napotkała jej. Zawsze idąc tą częścią korytarza, spotykała ją. Zawsze mierzyły się wzrokiem, zdarzyło się, że szturchały barkami. Nathalie po prostu jej nie trawiła. Mimo, że czuła, że też jest inna. Nie rozumiała, i chyba nie chciała rozumieć. Wolała być sama, sama daje sobie radę prawie dobrze.
Zostało jeszcze dziesięć minut przerwy. Kroczyła szybko przed siebie, nie zważając na szydercze uśmiechy innych. Dzisiaj było w miarę spokojnie, jak nigdy, choć czuła, że coś jest nie tak, że zaraz coś się stanie. Poczuła ulgę, kiedy ujrzała dyżurującą nauczycielkę, która lekko się do niej uśmiechnęła. Blondynka odpowiedziała jej tym samym, lecz nieco sztuczniej. Sprawnie ją wyminęła, po czym weszła do dużego pomieszczenia. Biblioteka była naprawdę duża, a co najważniejsze - cicha, spokojna. Skierowała się na wprost. Podeszła do biurka bibliotekarki.
- Tak? - Rzekła spokojnie.
- Chcę oddać książkę - Mówiąc to, wyciągała powoli z torby "Zabić Drozda" (To Kill a Mockingbird).
- I jak, podobała się?
- Mhm - Mruknęła, i wymusiła uśmiech.
Nie podobała jej się za bardzo. Owszem, lubiła książki, ale to nie jej klimaty. Wolała fantastykę, tak, zdecydowanie.
- Chcesz coś wypożyczyć? - Spytała uprzejmie kobiecina.
- Nie, na razie dziękuję. Do widzenia - Odwróciła się na pięcie i wyszła akurat w tym momencie kiedy zadzwonił dzwonek. Następna była biologia. Podążyła niespokojnie do odpowiedniej klasy, biorąc wcześniej szybciutko odpowiednie książki ze swoje szafki. Dokładnie z szafki numer 163. Zdążyła wejść do klasy przed nauczycielem, ale o mały włos, i by się spóźniła, a tego bardzo nie lubiła. Przez całą lekcję słyszała śmiechy i chichoty dziewcząt z tyłu. Wiedziała, że naśmiewały się z niej, jak zwykle. Cały czas czuła jak wiercą jej plecy swoimi pełnymi pogardy spojrzeniami. Było jej smutno, ale zdążyła się przyzwyczaić. Zdążyła się przyzwyczaić do samotności. Matka się nią nie interesowała, miała "ważniejsze" rzeczy na głowie. Ojczym był dla niej nikim, a ojciec? Ojciec gdzieś tam sobie mieszka, i nie interesuje się nią. Czasem zadzwoni, raz. Na miesiąc. Albo rok. Zazwyczaj dzwoni kilka dni po jej urodzinach, tłumacząc się, że wyleciało mu z głowy, że miał dużo do roboty, że mu przykro, co wcale prawdą nie było. Rodzeństwa nie miała, a dziadkowie umarli już dawno. Przyjaciel? To słowo było jej obce. Nie miała nikogo, była samiusieńka.
          Lekcje minęły jej dzisiaj dosyć szybko. Zmęczona, z obolałym od torby barkiem, otworzyła drzwi od domu i weszła do środka.
- Cześć - Rzuciła szorstko do matki, wchodząc do kuchni.
- Nie właź tu w butach, ściągaj je i choć szybko - Zbeształa ją rodzicielka. Blondynka wróciła się do małego przedpokoju i ściągnęła buty i płaszcz. Torbę rzuciła na ziemię, potem po nią wróci. Ponownie skierowała się do kuchni. Matka siedziała przy stole, i patrzyła na nią dość zimnym wzrokiem. Nathalie sięgnęła do szafki po szklankę, po czym nalała sobie trochę soku pomarańczowego, który doprawdy bardzo lubiła. Upiła łyk i spojrzała na matkę.
- Co - Rzuciła nieprzyjemnym tonem.
- Ciocia Victoria nie żyje.
Na słowo "nie żyje", po jej ciele przeszedł dreszcz. Nie obawiała się śmierci, ale nie lubiła o tym rozmawiać. Wprawdzie nie znała owej "cioci", dlatego też nie przejęła się tym zbytnio.
- Nie znam jej.
- I co z tego, rodzina to rodzina.
- Dla Ciebie to słowo nie ma najmniejszego znaczenia - Miała ochotę jej odpowiedzieć, ale ugryzła się w język, nie chciała się z nią kłócić.
- A po za tym - Ciągnęła Kate, matka dziewczyny - Miała córkę. W twoim wieku. Wyobraź sobie, co musi przeżywać.
Kate mówiła to tak, jakby zupełnie jej to nie obchodziło, jakby robiła to tylko po to, by ogłosić jej tą informację, po czym całkowicie o niej zapomnieć, bo to przecież jej nie dotyczy.
- Ja bym się nie przejęła - Pomyślała.
- I co w związku z tym?
- Nic - Odparła.
- Aha
Czym prędzej chciała się znaleźć w swoim pokoju. Nie chciała dłużej przebywać z nią w towarzystwie. Przy okazji zabrała z przedpokoju torbę. Rzuciła ją na łóżko, po czym usiadła na podłodze, opierając się o nie plecami. Jej wzrok przykuła leżąca na szafce nocnej książka.
- Hobbit - Przeczytała pod nosem. Otworzyła na przypadkowej stronie, i przeczytała jedno zdanie.
- "Dam Ci imię - rzekł do mieczyka. - Odtąd nazywasz się Żądłem".
- Hmm - Mruknęła - Chciałabym nazwać swój oręż - Zmarszczyła brwi - Też chcę mieć swój miecz. Nazwałabym go... Cholera, wypadałoby wymyślić coś fajnego - Rozejrzała się po całym pokoju, próbując znaleźć coś, co przyniosło by jej natchnienie - Nie zdążyła wymyślić nic sensownego, jej wzrok napotkał drobną posturę kobiety.
- Nathalie - Dziewczyna aż delikatnie odskoczyła. Matka stała w drzwiach, z założonymi na piersiach rękami.
- Co - Spytała sucho, podnosząc się z podłogi, i kładąc książkę koło torby.
- Idź do niej. No, do tej swojej kuzynki. Pogadaj z nią, tak wypada.
"Tak wypada". Ale żeby pocieszyć tą dziewczynę, bo pewnie przeżywa ciężkie chwile, to już nic ważnego.
- Czemu ja? - Spytała z pretensją - Ale i tak jest już późno.
- Bo ona jest w twoim wieku, i pewnie lepiej dogada się z tobą. Nie przesadzaj, złożysz tylko kondolencje, i jakoś wrócisz do domu.
 - Jakoś. Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Ch-chyba... Margaret.
- Chyba. Gdzie mieszka?
Matka wręczyła jej małą karteczkę, na której był zapisany adres. Nie spojrzała już więcej na swoją rozmówczynię, tylko wzięła torbę, i bez słowa znów wyszła z domu.
          Nie dość, że padał rzęsisty deszcz, to jeszcze musiała tłuc się przez pół miasta, w zupełnych ciemnościach, bo przecież pani burmistrz uznała, że ta pora jest jeszcze za wczesna, żeby włączać lampy. Autobusem nawet nie miała jak dojechać, bo ostatni kursował jakieś pół godziny temu, a na taksówkę zwyczajnie nie miała pieniędzy. Parę razy prawie dostała zawału, bo jakiś kot, czy może pies, przewrócił śmietnik w jakimś zaułku. Słyszała biadolenie jakichś pijaczyn. Czym prędzej chciała się stamtąd zabrać. Cała przemoczona, w końcu dotarła na wyznaczoną aleję. Karteczka nieco się zmoczyła i wymięła, więc trudno jej było się z niej rozczytać. Zapukała do pięknych, dębowych drzwi.
- No no, ale chata, ale dzielnica - Mruknęła do siebie. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, owe drzwi otworzyła bardzo dobrze znana jej blondynka.
- Michelle? - Uniosła głos ze zdumienia.
- Nathalie? - Odparła zdziwiona - A co ty tu do diaska robisz?!
- Cholera, nie nienienienie, to jakaś głupia pomyłka, żart. Zły adres, albo coś. Bo nie jesteś... córką Victorii?
- Tak jasne, Margaret, a ja jestem Eru Ilúvatar - Pomyślał, przypominając sobie słowa Kate. Dziewczyna spojrzała na nią spod byka.
- Jestem. Bo co?
Nieco wyższa dziewczyna otworzyła oczy szerzej.
- Na Boga, wejdź - Zawarczała. Nathalie posłusznie weszła kawałek do środka. Słyszała, jak drzwi się za nią zamknęły. Dziewczyny stały do siebie tyłem. Krótką, niezręczną ciszę przerwała Nate.
- Jesteśmy kuzynkami. Dalekimi, ale niestety jesteśmy. Chyba.
- Co?!
- Tak to - Odwróciła się do niej na pięcie - Moja matka kazała mi tu przyjść, i złożyć kondolencje z powodu twojej matki - Victorii - Zmroziła ją spojrzeniem.
- Nie traktowałam jej jak matki. Nie musiałaś przychodzić, bo nie jest mi przykro - Faktycznie, mówiła to zupełnie obojętnym tonem, zupełnie jej to nie ruszało. Lecz może tylko udawała?
- Oczywiście, znajoma mi reakcja, bo ja również do swej matki miłością nie pałam, ale gdybym tu nie przyszła, nie dałaby mi żyć przez miesiące - Odpowiedziała na jednym wdechu.
- Jezu, i co ja mam z tobą zrobić? Czy twoja rodzicielka nie zdaje sobie sprawy, która jest godzina, i jaka jest pogoda?
- Najwidoczniej nie. A każda chwila bez jej obecności jest dla mnie niczym herbatka w Arkadii.
Niższa przechadzała się to w tą, to w tę, marszcząc przy tym brwi, i kręcąc przecząco głową.
- Wiem, że mnie nie lubisz. I vice versa - Powiedziała Nathalie.
- Dobra. Zostań tu - Odrzekła tamta cichutko. Cichuteńko, ledwo słyszalnie.
- Co proszę?
- Zostań tu, na noc. Bo jeszcze ktoś Cię zabije, i pójdę siedzieć.
Niebieskooka Nathalie wybuchła śmiechem.
- Nie będę przeszkadzać, nie trudź się.
- No zostań, do jasnej cholery. Przyniosę Ci jakieś ciuchy, pójdziesz do pokoju, a potem nigdy więcej się nie spotkamy, jasne? - Wyciągnęła do niej rękę. Nate z uśmiechem uścisnęła ją: - Jasne.
Przeszły do salonu. Michelle szybko poszła na górę po jakieś ciuchy na przebranie. Jej gość rozejrzał się spokojnie po całym pomieszczeniu. Było piękne. Najbardziej jednak, spodobał jej się fenomenalny, kryształowy żyrandol. Pomyślała wtedy, że mogłaby patrzeć na niego godzinami.

1 komentarz:

  1. Wreszcie mam czas z komentować. Najpierw wypiszę błędy:
    Niestety, zrobiła to na tyle głośno, że aż staruszka stojąca obok niej się na nią spojrzała. może raczej ..., że aż staruszka stojąca obok się na nią dziwnie spojrzała. (niej i nią obok siebie w jednym zdaniu źle wygląda). W ogóle w całym opowiadaniu za często stosujesz wyrazy takie jak: jej, ją itp.
    Cyferki piszemy słownie czyli np. dziesięć minut przerwy.
    Nie radze używać powtórzeń: Wyszła na przerwę, przepychając się przez innych ludzi. Chciała jak najszybciej dostać się w swoje ulubione miejsce. Czuła na sobie wzrok innych. Nie lubili jej. A raczej nie tolerowali. Była inna, miała dorosłe poglądy, a oni? - trzy razy "inni". ...przepychając się przez innych ludzi radziłabym zastąpić ...przepchnęła się przez tłum ludzi.
    W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Aż zacisnęła powieki, tak nie lubiła tego hałasu.- zasugerowałabym ..., tak nie lubiła tego dźwięku.
    Pomyślał, przypominając sobie słowa Kate. Dziewczyna spojrzała na nią spod byka. Można patrzeć jedynie spode łba, no i chyba chyba pomyślała a nie pomyślał.
    No i jeszcze parę drobnych błędów, ale po za tym opowiadanie bardzo fajnie, nieźle się je czyta. No i biorę się za komentowanie następnej części.:)
    Życzę weny Arkadia

    OdpowiedzUsuń