sobota, 2 listopada 2013

5. Lioness

*Michelle*
Kilka kilometrów było już za nimi. Spokojnie kłusowały po leśnej ścieżce, słońce przyjemnie grzało. Michelle bardzo polubiła jazdę konną. Pragnęła wręcz rozwijać tę umiejętność . W sumie, to brakowało jej pianina. I Axla. I herbaty. Ale miłość do koni była wprost miłością od pierwszego wejrzenia. Wcześniej nawet nie myślała, by spróbować tego sportu. 
- Jak myślisz, gdzie oni mogą być? Powoli się męczy. - Pogładziła po grzywie Sorcress.
- Myślę, że nie daleko. Przecież, zanim Bilbo się zdecyduje, że chce wyruszyć z kompanią, trochę czasu minie. - Odparła Michelle.
- Zróbmy przerwę.
Przeszukały dokładnie swoje kieszenie, w nadziei znalezienia jakiegoś jedzenia. Niestety nic nie znalazły, prócz chusteczek higienicznych. Bardzo bały się o konie. Przecież, były im teraz potrzebne, a jakby nie daj bóg coś się stało, nie ruszyły by się z miejsca.
- Dziwne, że się nigdy wcześniej nie poznałyśmy. Jakoś nie miałyśmy okazji pogadać ani nic.- odparła Nathalie.
- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. A przecież jesteśmy rodziną. I jeszcze Tolkien. Taka więź.
- Ja też ją czuję.- stwierdziła Nathalie i uśmiechnęła się. - Przeraża mnie to czasem.
Przegadały kilka godzin, aż do południa. Później, zdecydowały się ruszyć dalej. Po raz kolejny Nathalie pomogła wsiąść Michelle na ogiera. Powoli się uczyła, ale była pewna, że jakby spróbowała sama nie skończyło by się to dobrze. Las, który je okalał, był tajemniczy i przerażający, ale właśnie to sprawiało, że był piękny. Dziewczyny przypominały sobie momenty z książek i dopasowywały do miejsc. Nagle, usłyszały tętent kopyt i ciche głosy. Nathalie natychmiast zeskoczyła z konia i doprowadziła go ku drzewu. Z Knight'em, na którym siedziała Chelle zrobiła tak samo. Rozejrzały się za źródłem dźwięku. Obok wielkiego młynu, ujrzały całą kompanie. Rozmawiali bardzo zawzięcie, lecz dziewczyny nic nie usłyszały. Były za daleko, a oni mówili za cicho. Nathalie opierała się o drzewo, klacz spokojnie stała przy niej. Przyglądała się kompanii, i myślała co robić dalej. Druga blondynka chciała podjechać nieco bliżej. Gdy jechały, mniej więcej widziała jak klacz reaguje na ruchy Nathalie. Gdy mocniej docisnęła łydkę, Sorceress przyśpiesza, do tej pory Chelle swojego konia pośpieszała tylko głosem. Żeby nie robić większego hałasu, postanowiła wypróbować metodę swej towarzyszki. Nieco bardziej cofnęła nogi do tyłu, i mocno ścisnęła boki konia. Najwidoczniej Knight miał wrażliwe boki, i nie potrzebował aż tak "dosadnego" oddziaływania łydki, ponieważ niezadowolony tupnął nogą i zarżnął głośno. Kompania gwałtownie obróciła się w stronę dziewczyn. Twarz Thorina zaczerwieniła się ze złości.
- Co was tu przywiało? Chyba jasno wam powiedziałem, że nie chcemy was więcej widzieć.
- Tak, wiemy. - odpowiedziała Nathalie.- Ale mimo wszystko, weźcie nas ze sobą, pomożemy wam. - uśmiechnęła się.
- I tak nie macie nic do zaoferowania.- stwierdził jeden z krasnoludów.
- Naradźcie się, prosimy. - powiedziała desperacko Michelle.
Krasnoludy odeszły na dalszy plan. Zawzięcie dyskutowały, pewnie na temat dziewczyn. Co jakiś czas było słychać "warto, podobno wiedzą co się wydarzy!" i "one na pewno kłamią, chcą zyskać na naszych skarbach". Nathalie powoli zaczynała się niecierpliwić. Stukała obcasem swoich kowbojek o pień drzewa. W końcu zapadł werdykt.
- Dobrze.- przemówił Gandalf. - Wspólnie zadecydowaliśmy, że możecie z nami iść. Ale nie odpowiadamy za wasze mienie, zdrowie czy życie.
Dziewczyny nie posiadały się ze szczęścia. Jednak niektórzy nie byli zachwyceni nową sytuacją.
- Ruszajmy! - krzyknął Thorin.
Zadowolone przyjaciółki wsiadły na swe konie. Towarzyszyły tak bliskim ich sercu krasnoludom. To było niesamowite, nie możliwe. Przecież nie dawno ich codziennością była szkoła, nauka, a nie przygody z nordyckimi stworzeniami. Po jakimś czasie przykłusował do nich Bilbo.
- Dzień dobry dziewczęta.- odezwał się przyjacielsko.- Właściwie, to co was tu sprowadza?
- Długa historia. Zresztą, już wam opowiadałyśmy, ale chyba nie słuchaliście.
Bilbo się zaczerwienił. Trafiła w dziesiątkę.
- Ach, przeszłyśmy przez jakieś przejście za meblościanką. Był tunel i bum! Twój dom, panie Bilbo.
- Och, mówcie mi Bilbo. Nie jestem aż taki stary. Ale skąd wy jesteście? Bo przypuszczam, że nie ze Śródziemia.
- Anglia, kojarzysz może? - zapytała Michelle, po czym została mocno szturchnięta przez swoją towarzyszkę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co powiedziała. - Przepraszam. Z zza granicy. - poprawiła się.
Bilbo na początku nie wiedział co odpowiedzieć, jednak z czasem wyobraził sobie, gdzie może być "zagranica".
- A...- zaczął Bilbo. - Jak się skończy ta wyprawa? Wrócimy prawda?
Michelle przyglądała się całej ekipie. Wiedząc, jak kończy się ta opowieść, zrobiło jej się strasznie smutno. Fili był jednym z jej ulubionych bohaterów. I nawiasem mówiąc-wydawał się całkiem sympatyczny i przystojny. Wiedziała, że nie może dopuścić, aby mu się coś stało. Musiała ich wszystkich uratować. Poczuła się niczym lwica, dbająca o swoje młode. Całkiem przyjemne uczucie. Z przemyśleń wyrwał ją deszcz moczący jej długie, gęste włosy. Rozejrzała się i zauważyła, że nie ma Gandalfa. Przeczuwała, że zaraz Thorin mruknie coś o kolacji i noclegu. I tak właśnie się stało. Po kilku minutach zatrzymali się i rozbili obóz. Nagle, jeden z kuców gwałtownie odbiegł od reszty, budząc poruszenie wśród całej kompani. Tylko Michelle i Nathalie wiedziały co tak naprawdę się stało, a raczej stanie.

piątek, 18 października 2013

4. Corridor

"Nie każdy błądzi, kto wędruje. "
~ J.R.R Tolkien 

*Nathalie*

         - Dobra, Jezu - Mruknęła Nathalie. Michelle chyba jednak nad sobą nie zapanowała, ze złości popchnęła dziewczynę na meblościankę.
- Pogięło Cię? - Wrzasnęła. Michelle spojrzała na nią trochę wystraszona, jej oddech stał się płytki.
- Przepraszam - Rzuciła cichutko. Druga dziewczyna ostrożnie podniosła się z podłogi, rozmasowując udo, w które uderzyła się o kant. Spojrzała wściekle na Chelle. Odwróciła się, z zamiarem wyjścia, kiedy zobaczyła nie wielką szparę za meblościanką.
- Co to? Coś tam jest? jakieś przejście? - Mruknęła - Odsuńmy to.
- Nie - Odparła ta druga - Nie wiem co to jest. Zostawmy to.
Jednak Nate jej nie posłuchała. Podeszła i z trudem jeszcze trochę odsunęła szafkę.
          Korytarz. Wąski, ciemny korytarz za szafką na książki. Co inni zrobili by na jej miejscu? Zaczęli panikować, pobiegli by szukać pomocy, cokolwiek, byleby tam nie wchodzić, bo to może być coś jak niebezpieczny bunkier kosmitów? Nie, nie zastanawiała się długo, weszła powoli do środka.
- Co ty wyprawiasz? - Powiedziała cicho Michelle, gestykulując rękami ze zdenerwowania. A może podekscytowania?
- Chcę zobaczyć, dokąd prowadzi.
- Wracaj, natychmiast!
Ale tego Nathalie już nie usłyszała. Po omacku powoli szła przed siebie, dotykając dłońmi zimnych ścian. Michelle wpatrywała się niepewnie w ciemność.
- Zwariowała - Szepnęła do siebie.
- Hej! - Niższa dosłownie wyskoczyła przed nią.
- Jezu - Delikatnie podskoczyła, łapiąc się za serce.
- Tam coś jest. Coś drewnianego. Chodź ze mną! - Powiedziała podekscytowana.
- Nie. To niedorzeczne. Co to w ogóle ma być? Skąd to się tu wzięło?!
Nathalie uniosła wzrok ku górze.
- Tylko zobaczymy co jest na końcu. I wrócimy. I sobie pójdę.
Michelle spojrzała na nią jak na uciekinierkę z domu wariatów. Jednak... intrygował ją korytarz. Niepewnie podeszła do szafki, po czym wyciągnęła z jednej z małych szuflad niewielką latarkę. Zaświeciła ją, i weszła do środka. Niższa blondynka delikatnie się uśmiechnęła, i ruszyła za nią, jednak zaraz się zatrzymała.
- Idziesz? - Spytała Michelle, nie odwracając się do niej.
- Tak - Usłyszała w odpowiedzi.
Nathalie, chyba wcale nie myśląc, najciszej jak potrafiła, przesunęła szafkę tak, by znów ukryć tajemniczy korytarz. Sama nie wiedziała, po co tak właściwie to zrobiła. Chyba po prostu nie chciała, żeby ktoś ruszył za nimi. Szybko podeszła do swej towarzyszki.
- Widzisz? - Szepnęła niższa, po czym zapukała delikatnie w coś drewnianego.
- Kolejna szafka? Co to ma być? - Odparła wyższa, świecąc na owy przedmiot.
- Odsuńmy to - Zaproponowała Nathalie.
- Jesteś pewna? - Odpowiedziała niepewnie Chelle. W odpowiedzi druga tylko pokiwała głową. Latarkę położyła na betonowej podłodze. Odsuwanie szło opornie, ale we dwie dały radę. Zdołały jednak przesunąć ją tylko na tyle, żeby jako tako udało im się przecisnąć. Rozglądnęły się niepewnie.
- Wiesz... tu chyba ktoś mieszka. Chyba ktoś mały, sądząc po tym niewielkim łóżku. I ogólnie po całym tym domku. Prawie dotykasz głową sufitu - Powiedziała najciszej jak potrafiła, Nate.
- Zupełnie jak domek... Hobbita - Odrzekła tak samo cicho jej towarzyszka.
- A co jeśli... Nie. Nie nie nie nie. - Mówiła wyższa blondynka - To niemożliwe. To nam się śni. Albo lepiej! To głupi żart.
- Ale o co Ci chodzi... Ah. Twierdzisz, iż jesteśmy w domu jakiegoś niziołka - Stwierdziła po prostu druga.
Powtórzyła sobie to zdanie w myślach. I jeszcze raz. I jeszcze. I kolejny. To wydało jej się absurdalne. Głupie, dziecinne. Ale przeraziła się nieco. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Jak na to zareagować. Od zawsze wydawało jej się, że takie rzeczy dzieją się tylko w opowiadaniach. Na pewno nie w rzeczywistym, szarym, znanym jej życiu. Ale kto... kto zrobił by jej taki kawał? To byłaby jej szansa, gdyby okazała się prawdą. Zostałaby tu, na zawsze. Czuła napływającą ekscytację, zawsze chciała tu trafić. Czuła się zarazem szczęśliwa, przestraszona, zdziwiona i zachwycona. Myśli zaczęły jej się plątać. Michelle tępo wpatrywała się w ścianę, również zamyślona. Wystraszyły się nieco, kiedy usłyszały czyjeś rozmowy, zapewne w sąsiednim pokoju.
          Niższa powoli podeszła do swej towarzyszki, i powiedziała jej do ucha, żeby ruszyła za nią.
- Lepiej wracajmy - Pisnęła Chelle.
- Nie stracę zapewne jednej jedynej okazji - Odparła.
Weszły do przedpokoju, po czym powolutku, idąc przy ścianie, zatrzymały się przed wejściem do kuchni. Wychyliły się delikatnie, przyglądając się wszystkim obecnym. Od razu rozpoznały Gandalfa i Thorin'a. Siedzieli do nich tyłem.
- Ejże, kto to?! - Wrzasnął Fíli, od razu podnosząc się z miejsca. Wskazał miejsce, gdzie stały dziewczęta.
- Wyjdźmy, pokażmy się, szybciej, bo nas zabiją - Wymamrotała spanikowana Nathalie - Weszły do pokoju, z rękami do góry.
- Spokojnie, nie jesteśmy niebezpieczne! - Uniosła się Michelle. Obie dziewczyny delikatnie się garbiły, jako że brakowało kilku milimetrów, żeby dosięgły głowami sufitu. Ich uczucia w tym momencie były nie do opisania. Zafascynowanie i szok. Gandalf i Thorin natychmiast się odwrócili, mierząc je wzrokiem. Przed nich szybko wyszedł zrezygnowany Bilbo, mówiąc do siebie;
- Doprawdy? Panie wybaczą, ale skąd panienki się tu wzięły? Należycie do tejże załogi? - Wypowiadając ostatnie zdanie spojrzał na kompanię, wyczekując odpowiedzi z ich strony.
- Jasne, jasne, każdy może tak powiedzieć! Skąd żeście się tu wzięły? Kim jesteście? - Krasnoludy przekrzykiwały same siebie.
- Elfy? - Kontynuował Bilbo, lecz słabo go było słychać. 
- To szpiedzy! - Krzyknął któryś z krasnoludów. Kompania natychmiast podniosła się ze swoich miejsc.
- Cisza! - Zagrzmiał Gandalf. Czarodziej uważnie, z poważną miną wpatrywał się w dwóch nowych gości. Były dość dziwnie ubrane. Wrzaski krasnoludów niechętnie przeistoczyły się w pomruki niezadowolenia.
- Skąd się tu wzięłyście, panienki? - Zapytał Gandalf.
- Eeee... Jakby to ująć...
"Oh, to nic szczególnego, po prostu wyszłyśmy z magicznego portalu, zza szafki na książki" - Pomyślała Michelle.
- Można powiedzieć, że przeszłyśmy przez coś w stylu... portalu. Odsunęłyśmy szafki i szłyśmy korytarzem - Skończyła wyjaśniać Nathalie - No... i w końcu... w końcu znalazłyśmy się tutaj. Wiem... wiem, że brzmi to głupio i niewiarygodnie, ale tak naprawdę było! - Spojrzała w oczy czarodzieja z nadzieją, że jej uwierzy. Michelle za ten czas, dalej w lekkim stanie osłupienia przyglądała się pozostałym. Starała się poprawnie odgadnąć który jest który. Starała się kojarzyć, z wyglądem, jaki był opisany w książce. Nieco rozbawiła ją fryzura najprawdopodobniej Nori'ego, zabawna czapka Bifura. O! Wyglądał dość... przyjaźnie. Najbardziej jednak zaintrygowały ją poważne rysy Thorina. Był w czołówce osób, których od zawsze pragnęła poznać. Wtem ujrzała obok niego na stole mapę i klucz. Musieli zatem rozmawiać, o wyprawie do  Ereboru. Z rozmyśleń wytrąciło ją parsknięcie Bilba.
- Cóż to za głupoty opowiadacie! I żeby tak zupełnie bez pukania wchodzić! - Obruszył się.
- Ale my nie kłamiemy! - Uniosła się Nathalie, patrząc z powagą na czarodzieja - Proszę spytać nas o cokolwiek. Wiemy o was wszystko - Mówiąc to spojrzała na Michelle, która potwierdziła słowa znajomej. Wciąż tkwiła w dziwnym stanie, jakby była we śnie.
- A skąd, jeśli można wiedzieć? - Spytał poważnie Thorin.
- Otóż to... To taka dziwna sprawa... Że... wy jesteście z książki - Te słowa chyba za bardzo nie rozjaśniły umysłów krasnoludów - W naszym świecie, jest książka, w której są opisane wasze dzieje. Między innymi, oczywiście. Książki o dziejach całego Śródziemia. Wiemy wszystko - Starała się mówić wiarygodnie, choć problem sprawiało jej tworzenie logicznych zdań, nie miała pojęcia jak im to wytłumaczyć, bo... Na ich miejscu sama by sobie nie uwierzyła. Gandalf przyglądał im się w ciszy przez dłuższą chwilę, zastanawiał się.
- W Ereborze - Zaczęła Michelle - Zasiedlił się Smaug Złoty, przyciągnięty rządzą skarbów. Elfy z Mrocznej Puszczy nie przybyły na pomoc. Krasnoludy wyniosły się. 
- A ty - Kontynuowała, jak gdyby była w transie, zwracając się do Thorina - Dziś spytałeś Bilba, czy woli topór, czy miecz.
- Bzdury gadasz, podsłuchiwałyście, i tyle! - Rzucił któryś z krasnoludów - Nie, nie, na pewno są szpiegami, oni wiedzą takie rzeczy! - Dorzucił inny.
- Gandalf Szary dostał klucz od Thráin'a. Powiem wszystko, cokolwiek. Ona nie kłamie.
- Chcę - Spojrzała na Nathalie - Chcemy - Sprostowała - Bynajmniej prosimy, chcemy należeć do twej kompani. To nasze marzenie - Mówiła cicho, jak gdyby się czegoś bała. Nie wiedziała, czy uwierzyli. Bynajmniej miała taką maluśką nadzieję.
- Nie - Odparł - Nie potraficie walczyć. Zginiecie przy pierwszej lepszej okazji. Nie twierdzę, że wam wierzę, ale po prostu wracajcie tam skąd przyszłyście, to nie miejsce dla was.
- Nie wiecie... - Pod wpływem ostrego spojrzenia Chelle, Nathalie urwała w połowie zdania.
- Pokażcie mi to miejsce - Rzekł Gandalf. Widać było po nim, że jest zaintrygowany całą tą zaistniałą sytuacją.  Krasnoludy chciały podążyć za nimi, lecz gestem ręki powstrzymał ich syn Thráin'a, zatem ruszył tylko Bilbo. Zaprowadziły ich więc, jednak za meblościanką nie znalazły nic, żadnego przejścia, co było dla czarodzieja i gospodarza domu jeszcze większym dowodem na to, że ów panny po prostu kłamią, choć nie mieli pojęcia jaki był ku temu cel, i jaki miałyby mieć z tego zysk.
- Proszę o wyjście - Rzekł Bilbo. Gandalf, najwidoczniej rozczarowany, spojrzał po nich z goryczą, po czym odprowadził do drzwi. Następnie zamykając je za nimi, powrócił bardzo zdziwiony całym tym niecodziennym zajściem, do krasnoludów.
- I co teraz - Szepnęła Nathalie, drżąc z zimna. Rozglądała się niepewnie, wychodząc przez furtkę - To Shire, widzisz? Czy to sen?! - Spytała głośniej łapiąc towarzyszkę za ramiona. Samotna łza spłynęła jej po policzku. Sama nie wiedziała czemu, czy to ze szczęścia, czy strachu, co zrobią tutaj zupełnie same, skoro nie mogą wrócić do domu.
- To moja droga, raczej nie jest sen - Odparła wyższa - Co my zrobimy? - Spytała słabo.
- Choć - Wykrztusiła Nate - Choć - Pociągnęła ją za łokieć.
          Nie miały pojęcia dokąd idą, a bały się. Bały się zupełnej ciemnoty, nocy w tak mogłoby się zdawać znanej im krainie. Nie zaszły daleko. Przedarły się przez niewielki poletko najprawdopodobniej żyta. Nathalie zerwała jedną łodyżkę, bawiąc się nią, obrywając kawałek po kawałku, przestając w tym momencie iść ostrożnie, robiła zatem większy hałas.
- Oh, cicho! - Wycedziła Chelle przez zęby - Patrz, wydaje mi się, że tam jest jakaś szopa. Dobre i tyle, gdzieś przecież spać musimy.
- A co dalej?
- Nie wiem. Jezu, nie wiem. Myślmy o tej chwili, dobrze? Nie chcę się nad tym teraz zastanawiać. Cieszę się, nawet nie wiesz jak bardzo, nawet pomimo twojej obecności, ale jestem też przerażona.
- Teraz, moja droga Michelle, jesteśmy zdane tylko na siebie. Więc raczej będziemy musiały znosić swoje wzajemne towarzystwo, przykro mi - Na jej twarz wstąpił delikatny grymas. Podeszły do rozwalającej się, prostej altany. Zawiasy drzwi były przerdzewiałe i z trudem się otworzyły. Szopa była mała i pełno było w niej pająków. O jedna ze ścian była oparta stara kosa.
- To pewnie służyło kiedyś jako pomieszczenie do przechowywania jakichś narzędzi rolniczych - Powiedziała Michelle.
- No nic to - Westchnęła Nathalie, po czym powoli usiadła i oparła głowę o ścianę - Oby się nie zawaliło.
- Nie kracz - Odparła Chelle, i przekręciła się na bok. Dziewczęta nocy praktycznie nie przespały, ciągle budziły je nawet najcichsze szmery z zewnątrz. Z szopy wyszły wcześnie rano, stwierdzając wcześniej, że najpewniej już nie zasną. Słońce właśnie wyłaniało się zza horyzontu. Powietrze było rześkie, na niebie nie było żadnych chmur, trawa była mokra od porannej rosy. Nathalie uniosła ręce do góry i przeciągnęła się.
- Moje plecy! Porażka.
- Co tam plecy, ja się cieszę, że te robale to to nas nie pożarły żywcem, jak żeśmy spały - Opowiedziała ta druga.
- Ty w ogóle spałaś?
- Nie. Oka nie zmrużyłam.
- Ja też nie. Jestem głodna, cholera jasna. Ale nie czas na jedzenie, wiem.
- I co teraz Nathalie, znów masz jakiś genialny plan? Co zamierzasz zrobić? Zginiemy tu, nie poradzimy sobie, napewno nie same.
- Znajdźmy kompanię, musimy jakoś ich przekonać. Nie odpuszczajmy tak łatwo. Nie wmówisz mi, że nigdy nie chciałaś tu trafić - Odparła. W odpowiedzi Michelle westchnęła, i dorzuciła:
- Masz rację, ale oni po prostu nam nie wierzą, jak zamierzasz ich przekonać?
- No... Użyjemy naszej siły perswazji i... Jakoś to będzie.
- Jakoś Nathalie, jakoś. Już się wczoraj poznałam na tej twojej "siłę perswazji" - Wypowiadając ostatnie słowa, zrobiła w powietrzu cudzysłów.
- Ja dalej nie wierzę, że tu jestem. Najpiękniejszy z wszystkich snów - Mruknęła Nate.
- Miło, że mnie słuchasz. A powiedz mi jeszcze, jak zamierzasz ich znaleźć? Pewnie już sobie szarżują na kucach, daleko stąd.
- I tutaj musimy liczyć na szczęście.
- Bardzo mądre - Odparła Chelle sarkastycznie - Chodźmy.
          Wydawało im się, że szwędają się po lesie już dobre kilka godzin. Właściwie to szły już ponad półtorej godziny. Michelle szła pierwsza, szybkim krokiem, zaś jej towarzyszka kilka metrów dalej, za nią. W pewnym momencie wyższa blondynka usłyszała, jak coś rusza się w krzakach, zaraz potem cichy pisk. Odwróciła się natychmiast. Zobaczyła swą towarzyszkę, stojącą nieopodal. Wyglądała na przerażoną. Szybko do niej podbiegła.
- Co się stało? - Spytała spokojnie.
 Nathalie wskazała palcem na zwłoki leżące przy krzakach.
- Potknęłam się o niego - Pisnęła.
- Hmm. Nie żyje co najmniej od wczoraj. Nie słyszałaś nic w nocy?
Towarzyszka pokręciła przecząco głową.
- Myślisz, ze ktoś go zabił? - Spytała Michelle.
- Myślę, że ta wystająca strzała, mówi sama za siebie - Odparła, odchylając delikatnie jedną gałąź.
- Kto mógł go zabić?
- Myślę, że jacyś zwykli rabusie.
Dziewczyny delikatnie się przeraziły, kiedy nagle usłyszały nieco dalej, za kolejnym, nieco większym skupiskiem krzaków, ciche rżenie i tupanie. Powoli podeszły do tego miejsca. Żołądki zacisnęły im się w ciasne supły. Mimo tego, ze starały się ostrożnie odsunąć gałęzie, i tak pokaleczyły ręce. Ujrzały tam dwa konie. Jeden leżał, miał poranione nogi, kawałek sznura, który pewnie służył za prostą uprząż, był strasznie zaplątany w krzewach. Drugi był wolny. Zdziwiło je to, że po prostu gdzieś nie odszedł. Zapewne ogier, jak zdążyły stwierdzić, po prostu postanowił nie opuszczać swej towarzyszki. Klacz była niezwykle urodziwa, miała niespotykaną maść, ogier zaś, był dumny i dostojny. Cudowny fryzyjczyk.
- Zupełnie jak rycerz, pozostał przy niej. Musimy je zabrać, Nathalie. Mogą się przydać - Niższa pokiwała pokornie głową. Męczyły się kilka minut, przy rozplątywaniu sznurka, jednak w końcu się udało. Nathalie sprawnie wykorzystała kilka poprzerywanych części, robiąc z nich prowizoryczne uzdy. Dziewczyny starały się delikatnie popchać klacz, by skłonić ją do wstania. Spokojnym głosem zachęcająco mówiły: "No dalej mała, wstawaj". Nareszcie, dzielnie się podniosła. Spojrzała z wdzięcznością na dziewczyny, i pozwoliła założyć sobie ogłowie.
- Wiesz, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Nigdy nie jeździłam, a jak spadnę? A ten koń... On jest wielki.
- Dasz radę, ją kiedyś jeździłam. Pokażę Ci jak, to nic trudnego - Odparła Nathalie. Poczuła się... Dziwnie. Czyżby polubiła Michelle? Pomogła jej wsiąść na Knight'a, tak go ochrzciły, potem zaś sama wdrapała się na grzbiet Sorcress. Powoli ruszyły, zwracając uwagę na Chelle, i na poranione nogi klaczy.
______________________________
Bardzo proszę o szczere komentarze, przepraszam za opóźnienie, ale szkoła i te sprawy, masakra :c

niedziela, 22 września 2013

3. Voyage

*Michelle*
Budzik jak zwykle zadzwonił o godzinie 6:15. Zwlekła się z łóżka, zrzucając przy tym biednego Axla. Ten miauknął niezadowolony i wrócił na swoje posłanie. Ona zaś popędziła do łazienki. Wzięła krótki, zimny prysznic. Wysuszyła włosy i nałożyła na twarz krem nawilżający. Nie malowała się za dużo, czasem podkreślała tylko oczy kredką. Kiedy dziewczyna była w łazience w dwa pokoje dalej słodko spał Steven. Michelle nie sądziła nawet, że w ciągu jednego wieczoru może się zakochać w chłopaku. Nie była nigdy zainteresowana płcią przeciwną, wolała chemię i piano. Teraz, gdy wciągała na nogi wąskie spodnie, myślała jakby stać się interesującą dla takiego chłopaka jak on. Przemyślenia przerwał jej głośny dzwonek telefonu. Starała się zlokalizować źródło dźwięku. Pomyślała, że to komórka Stevena. Otworzyła delikatnie drzwi i zauważyła tylko śpiącego Adlera. Była pewna, że to stąd dochodził dźwięk. Przyszła jej jeszcze do głowy Nathalie, śpiąca w salonie. Udała się więc do pomieszczenia z wielkim żyrandolem. Zobaczyła tam koleżankę czytającą jedną z jej ulubionych książek-hobbita.  
-I jak się spało?
Początkowo Nathalie nie usłyszała Michelle. Dopiero po chwili, gdy podniosła głowę z nad pięknego wydania dostrzegła stojącą w progu panią domu.
-Cześć.-mruknęła.
-Skąd to masz?-warknęła wskazując na przedmiot.
-Eeeeee.
-Nie ruszaj moich rzeczy, rozumiemy się? A teraz chodź coś zjeść, nie puszczę Cię głodną. 
Obróciła się na pięcie i poszła do kuchni. Zastanawiała się co podać gościowi, pewnie nie jest wegetarianką. Otworzyła lodówkę i wytrzeszczyła oczy. Tak naprawdę nigdy nie spostrzegła, że poza sałatą nic więcej nie je. To dlatego miała problemy z organizmem. Otworzyła szafkę obok i na szczęście znalazła karton płatków śniadaniowych.
-Zjesz kukurydziane?-zapytała wskazując na pudełko.
-Tak, mogę. Ale nie chcę robić problemu.-odpowiedziała Nathalie.
-Spokojnie. Nie robisz.
W międzyczasie Steven zdążył wstać i się umyć. Przyszedł na śniadanie czysty jak łza. Usiadł na krześle obok Michelle i popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Był pewien, że wczoraj nie było nikogo w domu.
-To jest Nathalie, moja kuzynka.-przedstawiła niechętnie dziewczynę.

-Cześć. Steven Adler jestem.-podał dłoń.
Michelle zajęła się przygotowaniem ciepłych napojów i krojeniem owoców do owsianki. Była przekonana, że Nathalie i chłopak nawet nie tkną papki, ale wolała się upewnić. Już miała się zapytać, gdy zauważyła, że jej gość i lokator nie zwracają na nią uwagi. Byli zainteresowani tylko sobą. Rozumiała, że chcą się poznać i tak dalej, ale to nie zmienia faktu, że są u niej w domu. Wrzuciła pokrojone owoce do owsianki i wyszła. Potruchtała do jej pokoju. Odłożyła miseczkę na biurko. Westchnęła głośno. Lubiła tego chłopaka, a teraz poznawszy koleżankę będzie tylko o niej ględził. Rozejrzała się po pokoju. Obok okna wisiało wielkie zdjęcie Johna Ronalda Reula Tolkiena. Piękne, czarno białe. Uwielbiała na nie patrzeć. Wtedy też przypomniało jej się o książce, którą trzymała rano Nathalie. Było to wydanie w skórzanej okładce z autografem. Dzieło było w tym domu już kilkadziesiąt lat. Popędziła więc do salonu, aby odłożyć przedmiot na szafkę matki, do pokoju Stevena. Stwierdziła, że jedzą jeszcze śniadanie i nie pukała. Szarpnęła klamkę i weszła do pokoju. A jednak! Byli tam, a chłopak obejmował Nathalie. Spojrzała tylko na nich i ze stoickim spokojem odłożyła książkę. Następnie podeszła do dziewczyny i rzekła:
-A mówiłam, nie ruszaj moich rzeczy.
Nathalie stanęła jak wryta. Michelle obróciła się i już miała wychodzić, ale zauważyła jak dziewczyna znów zaczyna przeglądać meblościankę. "A to menda!"-pomyślała.
-Tobie to można tysiąc razy powtarzać, a i tak nie zrozumiesz!-krzyknęła.
-Pomyśl lepiej o sobie.-odpowiedziała gardząc lekko panią domu.
-Ej! Ja tu nie mam nic do rzeczy. To książki mojej mamy i nie życzę sobie, żeby ktoś je ruszał.
-A bo co?-zapytała Nathalie nie przejmując się.
Stały w tamtym momencie na przeciwko siebie. Michelle już się zamachnęła, ale Steven stanął pomiędzy nimi i przyjął cios.
-Spokój. Nathalie, Michelle! Uspok...
Głośny dźwięk piosenki Metallici przerwał wypowiedź chłopaka. Mruknął "muszę odebrać i zostawił dziewczyny same. Mogły teraz zrobić wszystko.

piątek, 20 września 2013

2. Chandelier

*Nathalie*

          Zaspana, z potarganymi włosami, leniwie podniosła się z łóżka. Nie spała już od kilku minut. Przez ostatnie dziesięć, po prostu tępo wpatrywała się w sufit. W końcu raczyła się podnieść. Żwawszym krokiem, skierowała się w stronę kuchni. Przeszła przez maleńki przedpokój, i już już była w niewielkiej kuchni. Na stole leżał pusty talerz, po zupie jarzynowej, która była na obiad wczoraj. Zapewne zostawił ją tutaj Michael, jej ojczym.- Jak zwykle, nie chciało ci się posprzątać - Mruknęła sama do siebie, cieniutkim, pełnym pogardy głosikiem. Sięgnęła po talerz, i położyła go w umywalce. Oparła się plecami o blat, wydając z siebie pomruk niezadowolenia. Zegarek na mikrofalówce wskazywał godzinę szóstą dwadzieścia jeden. I znów popadła w głębokie zamyślenie. Zapewne było to spowodowane późnym pójściem spać, i nie przespaniem połowy nocy. Ocknęła się po raz kolejny. Sięgnęła do górnej szafki, która wisiała na przeciwko niej, dokładnie nad zlewem. Z lodówki wyjęła mleko, a z kolejnej szafki - pudełko płatków owsianych. Mozolnie, pomalutku zjadła śniadanie. W sumie, sama nie wiedziała czemu. Rzadko kiedy zdarzało się jej jeść śniadania. To nieco dziwne, ale zwykle czuła się po nich niedobrze, więc rano pijała tylko kawę lub herbatę. Kiedy skończyła jeść, odstawiła naczynie do umywalki, po czym pognała do łazienki. Dość szybko się ubrała i uczesała. Zrobiła także delikatny makijaż, żeby nie wyglądać jak zombie, czy coś innego, w tym guście. Gdy skończyła, przed wyjściem weszła jeszcze na chwilę do swojego pokoju. Niestarannie, szybko zaścieliła swoje łóżko, a potem uchyliła jedyne, dość spore okno. Przeżyła delikatny szok, gdy na wyświetlaczu swojego telefonu, który dźwignęła właśnie z szafki nocnej, ujrzała godzinę siódmą trzydzieści dziewięć.
- Co, kiedy? Nie zdążę - Wydukała - Nie zdążę.
Prawie że dosłownie pocwałowała do przedpokoju. Zarzuciła płaszcz, ubrała swe brązowe à la martensy i przerzuciła workowatą torbę przez ramię. Wyszła z mieszkania, i szybko podeszła do windy, wcześniej oczywiście zamykając drzwi na klucz.
- No - Mówiła cicho, nerwowo - Dawaj.
Przyjechała. Weszła do środka. Była sama, o dziwo. Zjechała na parter, i wybiegła przed budynek, potrącając nie chcący jakiegoś starszego mężczyznę.
- Przepraszam! - Krzyknęła za siebie, nie przestając biegnąć. Zatrzymała się na przystanku, akurat kiedy podjeżdżał autobus. Ciężko dysząc wsiadła do środka. Podróż zleciała dość szybko.
          Natychmiastowo wysiadła z autobusu, i pognała chodnikiem przed siebie. Zatrzymała się dopiero przy przejściu dla pieszych. Wydawało jej się, że zielone światło nigdy się nie włączy. Czuła się, jakby stała tam już od dobrej godziny.
- No, w końcu - Powiedziała do siebie. Niestety, zrobiła to na tyle głośno, że aż staruszka stojąca obok się na nią spojrzała.
Przeszła spokojnie przez ulicę,  a potem szybszym krokiem weszła do sporego budynku.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Aż zacisnęła powieki, tak nie lubiła tego dźwięku.
Pierwsza lekcja zleciała jej dość szybko. Była to historia, jej ulubiony przedmiot. Wyszła na przerwę, przepychając się przez innych ludzi. Chciała jak najszybciej dostać się w swoje ulubione miejsce. Czuła na sobie wzrok innych. Nie lubili jej. A raczej nie tolerowali. Była inna, miała dorosłe poglądy, a oni? Tylko imprezy, alkohol, narkotyki, tym żyli. Ją to nie interesowało. Nie w głowie jej były takie rzeczy, nie lubiła się tak bawić. Chciała korzystać z życia... inaczej, jednak nie nigdy nie potrafiła się przystosować, od zawsze jej czegoś brakowało. Ona tu nie pasuje.
Zauważyła, że jeszcze ani razu nie napotkała jej. Zawsze idąc tą częścią korytarza, spotykała ją. Zawsze mierzyły się wzrokiem, zdarzyło się, że szturchały barkami. Nathalie po prostu jej nie trawiła. Mimo, że czuła, że też jest inna. Nie rozumiała, i chyba nie chciała rozumieć. Wolała być sama, sama daje sobie radę prawie dobrze.
Zostało jeszcze dziesięć minut przerwy. Kroczyła szybko przed siebie, nie zważając na szydercze uśmiechy innych. Dzisiaj było w miarę spokojnie, jak nigdy, choć czuła, że coś jest nie tak, że zaraz coś się stanie. Poczuła ulgę, kiedy ujrzała dyżurującą nauczycielkę, która lekko się do niej uśmiechnęła. Blondynka odpowiedziała jej tym samym, lecz nieco sztuczniej. Sprawnie ją wyminęła, po czym weszła do dużego pomieszczenia. Biblioteka była naprawdę duża, a co najważniejsze - cicha, spokojna. Skierowała się na wprost. Podeszła do biurka bibliotekarki.
- Tak? - Rzekła spokojnie.
- Chcę oddać książkę - Mówiąc to, wyciągała powoli z torby "Zabić Drozda" (To Kill a Mockingbird).
- I jak, podobała się?
- Mhm - Mruknęła, i wymusiła uśmiech.
Nie podobała jej się za bardzo. Owszem, lubiła książki, ale to nie jej klimaty. Wolała fantastykę, tak, zdecydowanie.
- Chcesz coś wypożyczyć? - Spytała uprzejmie kobiecina.
- Nie, na razie dziękuję. Do widzenia - Odwróciła się na pięcie i wyszła akurat w tym momencie kiedy zadzwonił dzwonek. Następna była biologia. Podążyła niespokojnie do odpowiedniej klasy, biorąc wcześniej szybciutko odpowiednie książki ze swoje szafki. Dokładnie z szafki numer 163. Zdążyła wejść do klasy przed nauczycielem, ale o mały włos, i by się spóźniła, a tego bardzo nie lubiła. Przez całą lekcję słyszała śmiechy i chichoty dziewcząt z tyłu. Wiedziała, że naśmiewały się z niej, jak zwykle. Cały czas czuła jak wiercą jej plecy swoimi pełnymi pogardy spojrzeniami. Było jej smutno, ale zdążyła się przyzwyczaić. Zdążyła się przyzwyczaić do samotności. Matka się nią nie interesowała, miała "ważniejsze" rzeczy na głowie. Ojczym był dla niej nikim, a ojciec? Ojciec gdzieś tam sobie mieszka, i nie interesuje się nią. Czasem zadzwoni, raz. Na miesiąc. Albo rok. Zazwyczaj dzwoni kilka dni po jej urodzinach, tłumacząc się, że wyleciało mu z głowy, że miał dużo do roboty, że mu przykro, co wcale prawdą nie było. Rodzeństwa nie miała, a dziadkowie umarli już dawno. Przyjaciel? To słowo było jej obce. Nie miała nikogo, była samiusieńka.
          Lekcje minęły jej dzisiaj dosyć szybko. Zmęczona, z obolałym od torby barkiem, otworzyła drzwi od domu i weszła do środka.
- Cześć - Rzuciła szorstko do matki, wchodząc do kuchni.
- Nie właź tu w butach, ściągaj je i choć szybko - Zbeształa ją rodzicielka. Blondynka wróciła się do małego przedpokoju i ściągnęła buty i płaszcz. Torbę rzuciła na ziemię, potem po nią wróci. Ponownie skierowała się do kuchni. Matka siedziała przy stole, i patrzyła na nią dość zimnym wzrokiem. Nathalie sięgnęła do szafki po szklankę, po czym nalała sobie trochę soku pomarańczowego, który doprawdy bardzo lubiła. Upiła łyk i spojrzała na matkę.
- Co - Rzuciła nieprzyjemnym tonem.
- Ciocia Victoria nie żyje.
Na słowo "nie żyje", po jej ciele przeszedł dreszcz. Nie obawiała się śmierci, ale nie lubiła o tym rozmawiać. Wprawdzie nie znała owej "cioci", dlatego też nie przejęła się tym zbytnio.
- Nie znam jej.
- I co z tego, rodzina to rodzina.
- Dla Ciebie to słowo nie ma najmniejszego znaczenia - Miała ochotę jej odpowiedzieć, ale ugryzła się w język, nie chciała się z nią kłócić.
- A po za tym - Ciągnęła Kate, matka dziewczyny - Miała córkę. W twoim wieku. Wyobraź sobie, co musi przeżywać.
Kate mówiła to tak, jakby zupełnie jej to nie obchodziło, jakby robiła to tylko po to, by ogłosić jej tą informację, po czym całkowicie o niej zapomnieć, bo to przecież jej nie dotyczy.
- Ja bym się nie przejęła - Pomyślała.
- I co w związku z tym?
- Nic - Odparła.
- Aha
Czym prędzej chciała się znaleźć w swoim pokoju. Nie chciała dłużej przebywać z nią w towarzystwie. Przy okazji zabrała z przedpokoju torbę. Rzuciła ją na łóżko, po czym usiadła na podłodze, opierając się o nie plecami. Jej wzrok przykuła leżąca na szafce nocnej książka.
- Hobbit - Przeczytała pod nosem. Otworzyła na przypadkowej stronie, i przeczytała jedno zdanie.
- "Dam Ci imię - rzekł do mieczyka. - Odtąd nazywasz się Żądłem".
- Hmm - Mruknęła - Chciałabym nazwać swój oręż - Zmarszczyła brwi - Też chcę mieć swój miecz. Nazwałabym go... Cholera, wypadałoby wymyślić coś fajnego - Rozejrzała się po całym pokoju, próbując znaleźć coś, co przyniosło by jej natchnienie - Nie zdążyła wymyślić nic sensownego, jej wzrok napotkał drobną posturę kobiety.
- Nathalie - Dziewczyna aż delikatnie odskoczyła. Matka stała w drzwiach, z założonymi na piersiach rękami.
- Co - Spytała sucho, podnosząc się z podłogi, i kładąc książkę koło torby.
- Idź do niej. No, do tej swojej kuzynki. Pogadaj z nią, tak wypada.
"Tak wypada". Ale żeby pocieszyć tą dziewczynę, bo pewnie przeżywa ciężkie chwile, to już nic ważnego.
- Czemu ja? - Spytała z pretensją - Ale i tak jest już późno.
- Bo ona jest w twoim wieku, i pewnie lepiej dogada się z tobą. Nie przesadzaj, złożysz tylko kondolencje, i jakoś wrócisz do domu.
 - Jakoś. Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- Ch-chyba... Margaret.
- Chyba. Gdzie mieszka?
Matka wręczyła jej małą karteczkę, na której był zapisany adres. Nie spojrzała już więcej na swoją rozmówczynię, tylko wzięła torbę, i bez słowa znów wyszła z domu.
          Nie dość, że padał rzęsisty deszcz, to jeszcze musiała tłuc się przez pół miasta, w zupełnych ciemnościach, bo przecież pani burmistrz uznała, że ta pora jest jeszcze za wczesna, żeby włączać lampy. Autobusem nawet nie miała jak dojechać, bo ostatni kursował jakieś pół godziny temu, a na taksówkę zwyczajnie nie miała pieniędzy. Parę razy prawie dostała zawału, bo jakiś kot, czy może pies, przewrócił śmietnik w jakimś zaułku. Słyszała biadolenie jakichś pijaczyn. Czym prędzej chciała się stamtąd zabrać. Cała przemoczona, w końcu dotarła na wyznaczoną aleję. Karteczka nieco się zmoczyła i wymięła, więc trudno jej było się z niej rozczytać. Zapukała do pięknych, dębowych drzwi.
- No no, ale chata, ale dzielnica - Mruknęła do siebie. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, owe drzwi otworzyła bardzo dobrze znana jej blondynka.
- Michelle? - Uniosła głos ze zdumienia.
- Nathalie? - Odparła zdziwiona - A co ty tu do diaska robisz?!
- Cholera, nie nienienienie, to jakaś głupia pomyłka, żart. Zły adres, albo coś. Bo nie jesteś... córką Victorii?
- Tak jasne, Margaret, a ja jestem Eru Ilúvatar - Pomyślał, przypominając sobie słowa Kate. Dziewczyna spojrzała na nią spod byka.
- Jestem. Bo co?
Nieco wyższa dziewczyna otworzyła oczy szerzej.
- Na Boga, wejdź - Zawarczała. Nathalie posłusznie weszła kawałek do środka. Słyszała, jak drzwi się za nią zamknęły. Dziewczyny stały do siebie tyłem. Krótką, niezręczną ciszę przerwała Nate.
- Jesteśmy kuzynkami. Dalekimi, ale niestety jesteśmy. Chyba.
- Co?!
- Tak to - Odwróciła się do niej na pięcie - Moja matka kazała mi tu przyjść, i złożyć kondolencje z powodu twojej matki - Victorii - Zmroziła ją spojrzeniem.
- Nie traktowałam jej jak matki. Nie musiałaś przychodzić, bo nie jest mi przykro - Faktycznie, mówiła to zupełnie obojętnym tonem, zupełnie jej to nie ruszało. Lecz może tylko udawała?
- Oczywiście, znajoma mi reakcja, bo ja również do swej matki miłością nie pałam, ale gdybym tu nie przyszła, nie dałaby mi żyć przez miesiące - Odpowiedziała na jednym wdechu.
- Jezu, i co ja mam z tobą zrobić? Czy twoja rodzicielka nie zdaje sobie sprawy, która jest godzina, i jaka jest pogoda?
- Najwidoczniej nie. A każda chwila bez jej obecności jest dla mnie niczym herbatka w Arkadii.
Niższa przechadzała się to w tą, to w tę, marszcząc przy tym brwi, i kręcąc przecząco głową.
- Wiem, że mnie nie lubisz. I vice versa - Powiedziała Nathalie.
- Dobra. Zostań tu - Odrzekła tamta cichutko. Cichuteńko, ledwo słyszalnie.
- Co proszę?
- Zostań tu, na noc. Bo jeszcze ktoś Cię zabije, i pójdę siedzieć.
Niebieskooka Nathalie wybuchła śmiechem.
- Nie będę przeszkadzać, nie trudź się.
- No zostań, do jasnej cholery. Przyniosę Ci jakieś ciuchy, pójdziesz do pokoju, a potem nigdy więcej się nie spotkamy, jasne? - Wyciągnęła do niej rękę. Nate z uśmiechem uścisnęła ją: - Jasne.
Przeszły do salonu. Michelle szybko poszła na górę po jakieś ciuchy na przebranie. Jej gość rozejrzał się spokojnie po całym pomieszczeniu. Było piękne. Najbardziej jednak, spodobał jej się fenomenalny, kryształowy żyrandol. Pomyślała wtedy, że mogłaby patrzeć na niego godzinami.

1. Abandoned park dead trees

*Michelle*
Grała tamtego dnia wyjątkowo kiepsko. Nawet jej ulubiona Sonata C-Dur Mozarta, sprawiała jej problem. Co jakiś czas nerwowo przeczesywała włosy. Powodem jej nerwów był przyjazd dalekiej kuzynki ojca. Dzwoniła niedawno, że ma ważną sprawę i nie jest to rozmowa na telefon. Michelle skrzywiła się natychmiast, bo choć była poważna i można powiedzieć ponura, nienawidziła dorosłych. Szczególnie rodziny. Bo przecież zostawili ją samą w wieku 14 lat, a jedyny kontakt to konto bankowe, na które co miesiąc przysyłali pieniądze na utrzymanie. Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, siedziała w piżamie przed pianinem z kubkiem herbaty w dłoni. Wstała i poszła otworzyć.
-Tak?-zapytała z niepokojem.
-Michelle, to ja, Sophie.-odparła wysoka kobieta
Przekręciła klucz i z trudem otwarła. Sophie była urocza, choć miała około 45 lat. Jej szczupłą sylwetkę okalała turkusowa sukienka do kolan pasująca do jej czarnych długich włosów spiętych w warkocz. Gdy tylko weszła do mieszkania, zaczęła się wszystkiemu przyglądać, ale nie oceniała.
-Herbaty, kawy?
-Czarną herbatę, jeżeli mogę prosić.-uśmiechnęła się przyjaźnie kuzynka ojca.
-Pójdę zaparzyć, a w tym czasie może sobie pani usiąść na kanapie w salonie, korytarzem prosto i pierwsze drzwi po prawej.
Kobieta posłuchała instrukcji i poszła do salonu. Dom Michelle był ogromny, znajdował się na ogrodzonej posesji niedaleko szkoły. Choć już kilka lat uczęszczała do tej szkoły, nikt nie wiedział gdzie dokładnie mieszka. Przesiadywała bowiem po szkole w pobliskim laboratorium, badając cząsteczki i atomy. Wychodziła dopiero wieczorem. Tego dnia było inaczej, zwolniła się ze szkoły, aby przyjąć gościa. Nastawiała wodę na herbatę, gdy usłyszała krzyk z salonu. Pobiegła i ujrzała biedną Sophie leżącą na ziemi. Przestraszyła się rudego kota, który niespodziewanie na nią skoczył, by się przywitać.
-Weź go, ale już!
-Spokojnie proszę Pani, Axl jest grzecznym kotkiem.-sięgnęła po rudzielca i czule przytuliła. Uwielbiała go.
-Na przyszłość, proszę nie mów do mnie Per Pani, jestem Sophie, ciocia Sophie, jak tam chcesz. I radzę Ci trzymać koty z daleka ode mnie. Mam alergię.
Wyniosła Axla pokoju obok, pogłaskała i nakarmiła. Wróciła po herbatę do kuchni i podała ciotce.
-To o czym chciałaś pogadać?
-Słuchaj Chelle. Twoja mama nie żyje.
Nawet się nie poruszyła. Dawno nie widziała swojej matki, dlatego też ich relacje nie były dobre.
-Co z moim utrzymaniem?-zapytała.
-Nie jesteś nawet smutna z powodu jej śmierci?
-Każdym z nas, można się skaleczyć, jak kawałkiem stłuczonego szkła. Dla mnie, matka była takim szkłem. Skaleczyłam się nią dość boleśnie. Nienawidziłam jej.
-Już nie przesadzaj.-westchnęła.-Zostaniesz tu, ale ktoś przyjedzie się tobą zająć.
-Co? Nie, nie nie. Jestem samotnikiem, mieszkam sama.-zaprzeczyła natychmiast.
-Ależ kochaniutka, Steven jest w twoim wieku, ale już normalnie zarabia. Jakoś się dogadacie.
Michelle chwilę krążyła po mieszkaniu, po czym zaproponowała wspólny spacer. Przebrała więc się w czarne przetarte spodnie i koszulkę Iron Maiden. Na górę narzuciła kurtkę jeansową, a stare, dobre glany dopełniły całości. Sophie spojrzała ze zdziwieniem, w końcu ich rodzina ubierała się elegancko.
-Gdzie chcesz iść?-spytała ciotka.
-W pobliżu jest park.-powiedziała zatrzaskując za sobą drzwi.
Szły dobre 10 minut, zanim dotarły do opuszczonego parku Martwych Drzew. Dziewczyna go uwielbiała. Drzewa tu były mroczne, nawet w lato suche i bez życia. Nikt tu nigdy poza Michelle nie przychodził. Samotność była jej ulubionym uczuciem. Uwielbiała tu przesiadywać, czytać Tolkiena i pisać wiersze. Miejsce było po prostu magiczne.
-Możemy usiąść?-wysapała Sophie.
-Jasne, tu jest ławka.-wskazała ręką.
Usiadły i chwilę rozmawiały o Steven'ie. Z opisów wydawał się sympatyczny, uczciwy i opiekuńczy. W pewnym momencie Sophie zapytała:
-Gdzie masz telefon, nie piszesz ze znajomymi? To dziwne, moje córki cały czas tylko z tym ustrojstwem..
-Chciałabym żyć w latach 80' ubiegłego wieku. Nie lubię nowoczesnej technologi.
Pobyt w parku zakłócił ulewny deszcz. Ciotka pożegnała się i pobiegła do samochodu. Michelle wolnym krokiem skierowała się ku posesji. Kochała deszcz. Był jej przyjacielem, tak jak Axl, pianino czy gramofon.
-Axl, chodź do mnie.-wyszeptała, gdy tylko otworzyła drzwi domu.
Kot miał bardzo dobry słuch. Gdy tylko słyszał szept Michelle, od razu przybiegał. Tym razem było inaczej. Stała przez dwie minuty i czekała, ale na marne. Skierowała się więc do pokoju, gdzie Axl jadał i spał, ale nie było go tam. Poszła więc do kolejnego pokoju i szukała. I tak zwiedziła wszystkie pokoje w calutkim domu. Każdy zakątek. A zwierzaka nigdzie nie było. Usiadła zrezygnowana na sofie w salonie. Wiatr z wielką siłą wleciał do pokoju. Kto zostawił otwarte okno? Pomyślała, że może kot przez nie wyskoczył. Wyjrzała, ale nie zauważyła rudzielca. Dopiero, gdy dokładniej się przyjrzała dostrzegła mężczyznę trzymającego Axla na rękach. Chłopak miał czarne loki, a ubrany był w spodnie w kratę i skórzaną kurtkę. Od razu jej się spodobał. Wybiegła z domu, aby wziąć biednego kota.
-Mogłabym?-szepnęła i wskazała na rudzielca.
-To twój?
-Tak.
-Proszę-oddał z największą delikatnością kota.-Nie wiesz, gdzie mieszka jakaś Michelle Young? Jadę właśnie do niej. Och, zapomniałem się przedstawić. Steven jestem.
-Michelle. Chodźmy, zaraz cali przemokniemy.
Wrócili tylko po bagaże chłopaka i ruszyli. Axl był cały, tylko zmarznięty. W trakcie drogi, Michelle czule obejmowała go kurtką Stevena.
-Wielką masz tą posesję.
-Mhm. Niedaleko jest szkoła, zapisałeś już się?
-Żartujesz?
-Nie, dlaczego? Sophie mówiła, że jesteś w moim wieku.
-Mam dwadzieścia lat, dawno skończyłem liceum. Sophie już taka jest, pewnie nawet Ci nie powiedziała, że przyjadę dziś, prawda?
Przytaknęła. Otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Nie wiedziała, gdzie nowy lokator będzie spać, ale ważne, że był troskliwy i sympatyczny. Odłożyła gitarę elektryczną Stevena, którą niosła i popędziła położyć kota w legowisku. Steven w tym czasie czekał w przedpokoju. 'Zrobię nam herbatę'-mruknęła do siebie. Zagotowała wodę i krzyknęła:
-Co ci zrobić do picia?
-Herbatę z cytryną.
Przygotowała i zaniosła napoje do salonu. Wskazała, żeby szedł za nią. Otworzyła dotąd zamknięty pokój, zapaliła światło.
-Tu będziesz spać, stary pokój mojej matki.
Przebiegł ją dreszcz. Uwielbiała ten pokój, ale matki nie. Był cały obklejony plakatami zespołów rockowych takich jak: AC/DC, Rammstein, The Runways, Guns N Roses. Po lewej stronie stała wielka meblościanka z książkami. Przypomniała sobie, że już tydzień temu miała wziąć kilka dzieł Tolkiena, żeby poczytać.
-Wiesz, że mój pokój wygląda podobnie?-ucieszył się Steven.
-To znaczy, że masz dobry gust. A jak książki? Tolkien, fantasy?
-To nie moje klimaty.Gustuję w wojennych.
-Przynajmniej rock.-mruknęła do siebie.-Za dwadzieścia minut obiad, przyjdziesz?
-Tak.
Wyszła i popędziła do kuchni. Miała w lodówce sałatkę z mozzarellą i pomidorem. Postawiła ją na stole, a obok ustawiła talerz z chrupkim pieczywem. Nie jadała mięsa, była wegetarianką od czterech lat. Przypomniało jej się o herbacie, którą wyniosła do salonu. Zabrała ją i położyła kubki obok talerzy. Siadła jeszcze przy pianinie i zaczęła grać. Po chwili chłopak przyszedł zwabiony dźwiękiem muzyki klasycznej.
-Jedz.-szepnęła z nad pianina.
-Pięknie grasz. Uwielbiam ten utwór.
Wstała i wyjęła z szafki saszetkę z karmą dla kota. Lekko ją zemdliło od zapachu mięsa, ale dla Axla wszystko. Wysypała zawartość do miski kota i wróciła do lokatora.
-Opowiedz coś o sobie.-odparła Michelle.
-Mam na nazwisko Adler, gram na gitarze elektrycznej. Słucham rocka. Co by tu jeszcze powiedzieć? Nie jestem synem Sophie, zaadoptowała mnie. Pracuję w sklepie muzycznym. Jestem wegetarianinem.
-To dobrze. Ja też.
Wzięła talerz i wsadziła do zmywarki. Dopiła herbatę i powiedziała:
-Dobranoc, łazienka jest obok twojego pokoju. Masz tam ręcznik i wszystko co jest potrzebne do przeżycia.
-Dobranoc.
Światła w całym domu były zgaszone. Już powoli odpływała do Krainy Morfeusza, kiedy usłyszała głośne pukanie. Zmęczona powoli poszła otworzyć drzwi. Nie spodziewała się osoby, którą ujrzała...